opowieści z aresztu imigracyjnego: Z dawnej Polski
Nie tylko w starszym, polskim pokoleniu pozostały dobre wspomnienia po dawnych ziemiach Rzeczypospolitej. Ta świadomość tkwi również wśród obecnych mieszkańcach tych ziem, czyli Ukraińcach i Białorusinach. W odróżnieniu od Litwinów, zdecydowanie nastawionych nacjonalistycznie i często wrogo do Polski, pozostali często wyrażają dobre opinie o czasach przedwojennych, kiedy znaleźli się w granicach odrodzonej Rzeczpospolitej. Szczególnie kiedy wspominają czasy sowieckie, to czasy "polskie" wypadają w ich opinii znacznie korzystniej.
Pewnego dnia na lotnisku torontońskim stawiły się dwie panie: matka i córka. Po matce widać było ciągle dawną urodę, a córka, około 40-letnia kobieta, była prawdziwą "krasawicą". Pochodziły z Tarnopola, czyli jak to określiła starsza pani "z dawnej Polski". Mówiła trochę po polsku, ze śpiewnym kresowym akcentem, ale jej ojczystym językiem był ukraiński.
Matka dzieliła się chętnie dobrymi wspomnieniami, przekazanymi jej przez rodziców i ich rówieśników, z czasów wspólnej z Polską państwowości. Jej rodzina bardzo ucierpiała w czasach sowieckich, kilku członków rodziny zmarło z głodu, wyczerpania, chorób, których nikt nie leczył, bo nie było lekarstw. Część rodziny znalazła się na wschodzie, albo wywiezieni przez Sowietów, albo sami uciekając przed Niemcami.
Rodzice Marii poznali się w Ufie na Uralu, gdzie pracowali w fabryce zbrojeniowej. Później jej ojciec został powołany do wojska w ostatniej fazie wojny, z której nigdy nie wrócił. Ale tuż przed jego wyjazdem poczęta została Maria. Jej matka podążała za frontem, aż dotarła do rodzinnego Tarnopola. Tu odszukała jakichś krewnych, którzy przeżyli wojnę, tu urodziła córeczkę, której dała na imię Maria. Została ona, mimo agresywnej sowietyzacji, do końca życia wierną wyznaniu unickiemu, czyli prawosławiu uznającemu zwierzchnictwo Watykanu.
Sama wychowywała córkę, która wyrastała na piękną pannę. I oto pewnego dnia ta wychuchana córka przyprowadziła do domu kawalera, który poprosił o jej rękę. Matce też ten młodzian się podobał. Kiedy zapytała o jego imię i nazwisko, to natychmiast zrozumiała, że będą kłopoty. Było to tak imię, jak i nazwisko typowo żydowskie. Maria, mimo perswazji matki, nie zmieniła swojego zdania i wyszła za mąż za ukochanego.
Okazał się ona dobrym, zaradnym człowiekiem. Swojego pochodzenia nie eksponował i był ateistą. Uchował się dzięki temu, że wraz z rodzicami i rodzeństwem, jeszcze przed wkroczeniem Niemców, wyjechali do Kazachstanu, a po zakończeniu wojny cała rodzina wróciła do Tarnopola.
Ze związku tego urodziła się córeczka, dali jej na imię Tania, która odziedziczyła po matce urodę. Była nawet jeszcze piękniejsza, tak więc, kiedy dorosła i poszła na studia, miała wokół siebie krąg wielbicieli. Wybrankiem jej został inżynier, kilka lat od niej starszy, który już się usamodzielnił, tak więc państwo młodzi nie musieli koczować u jednych lub drugich rodziców.
Ale tuż po tym nastąpiły zmiany ustrojowe. Stary porządek się walił, a co do nowego nie było jasnych perspektyw. Mąż Marii wydobył wówczas swoje dokumenty i zdecydował, że lepsze warunki cała rodzina będzie miała w Izraelu. I znowu, syn Tani został poczęty jeszcze w Tarnopolu, ale urodził się już w Izraelu. Mieszkali razem w Tel Awiwie. Na początku było ciężko, ale potem jakoś się ułożyło.
Po dziesięciu latach pobytu w Izraelu zmarł mąż Marii. Mimo, początkowo, braku znajomości języka, dzięki swojej zaradności, dość dobrze zabezpieczył rodzinę. Mąż Tani też dostosował się do nowych warunków. Ich syn po ukończeniu szkoły średniej musiał odbyć trzyletnią, obowiązkową służbę wojskową. W tym czasie rozpadł się związek małżeński Tani. Jej mąż, po śmierci teścia, poczuł się panem sytuacji i się rozpił i roztrwonił częściowo zgromadzony majątek. Tania miała dość. Nawiązała kontakt z koleżanką, która osiedliła się w Kanadzie, i na jej zaproszenie przyleciała wraz z synem na rekonesans.
Już po kilku tygodniach zamieszkiwania w North York w Toronto wiedziała, że tu jest jej miejsce i z niego się nie ruszy. To nie tylko rozpad związku z mężem, ale trzy lata bojaźni o życie syna, odczuwana odrębność od osiadłych Żydów, szczególnie wobec braku związków religijnych z nimi, spowodowały, że Tania rozpoczęła kilkuletnią walkę o pozostanie na stałe w Kanadzie. Najłatwiej byłoby, przy jej urodzie, załatwić to przez związek małżeński ze stałym rezydentem Kanady, ale ona była ciągle mężatką. Wprawdzie złożyła wniosek rozwodowy, ale mąż tworzył trudności, deklarując poprawę i chęć kontynuacji ich związku. Tania postanowiła wyzwolić się od wszelkiej bojaźni, konfliktów, niepewności.
I dopięła swego. Wynajęła adwokata, poświęcając na jego gażę ostatnie pieniądze, które zostały jej po ojcu. Adwokat tak zgrabnie poprowadził jej sprawę, że wraz synem dostali oni prawo stałego pobytu w Kanadzie. Syn już po pół roku tutaj pobytu rozpoczął studia na York University. Studiował biznes i był już na ostatnim roku, kiedy matka z babcią wylatywały do Izraela.
Ostatnim bowiem poważnym problemem Tani był los jej matki. Po śmierci swojego męża prowadziła ona dom Tani i jej rodziny. Kiedy została sama, korzystając z emerytury po mężu i mając jeszcze oszczędności z okresu, kiedy mąż żył, nie miała problemów finansowych. Ale Tania pragnęła mieć matkę przy sobie. Zaprosiła ją do odwiedzenia Kanady. I tutaj ponownie rozpoczęła walkę, tym razem o prawo stałego pobytu matki przy niej.
Niestety, nie miała już środków finansowych na dobrego adwokata. Powierzyła sprawę tańszemu agentowi imigracyjnemu i ten nie dał sobie rady z tą sprawą. Zaistniała też okoliczność negatywna po stronie Tani. Ona nie miała przez jakiś czas pracy, korzystała z zasiłków, a później, kiedy już pracę uzyskała, to była ona nie na tyle dobrze płatna, aby według kalkulacji oficera imigracyjnego, mogła sama utrzymać swoją matkę. Tak więc, po dwóch latach walki i pobytu matki u niej Tania musiała przyjąć do wiadomości, że jej matka musi opuścić Kanadę. Nie chciała dopuścić do tego, aby matka była aresztowana i pod przymusem odstawiona na lotnisko.
Kupiła dwa bilety do Tel Awiwu, spakowała matkę i razem z nią przybyła na lotnisko. W roztargnieniu zapomniała leków i ciśnieniomierza matki. W ostatniej chwili zadzwoniła do koleżanki, która jej odwiozła na lotnisko, aby pojechała szybko do ich mieszkania i przywiozła zapomniane rzeczy. Udało się. Obie, po sprawdzeniu przez oficerów bezpieczeństwa El Al, udały się w drogę powrotną do Izraela: matka jako deportowana, a córka dla jej bezpieczeństwa i załatwienia spraw życiowych starszej matki, która, mimo wieloletniego pobytu w Izraelu, języka hebrajskiego się nie nauczyła. Nie czuła ona związku z tym krajem. Nie była Żydówką, chodziła do kościoła unickiego w Tel Awiwie. Tania leciała z matką, aby głównie usadowić ją w pokoju w domu spokojnej starości. Emerytura Marii powinna była wystarczać na opłacenie pobytu w tym domu.
Plany Tani sięgały dalej. Teraz już była mądrzejsza. Wiedziała, że będąc jedynym dzieckiem swojej matki, która była wdową, miała duże szanse uzyskać zgodę od władz imigracyjnym Kanady na sprowadzenie matki do siebie. Tania dostała też lepiej płatną pracę. Syn jej już kończył studia. Nadto jej serdeczna koleżanka deklarowała pomoc, gdyby trzeba było złożyć się na sponsorstwo dla Marii.
Tak więc dwie eleganckie panie urodzone w Tarnopolu i mające sentymentalne wspomnienia z tego miasta, leciały w przymusową podróż do Izraela z nadzieją, że po roku Maria już na stałe przyleci do Tani. Wiedziała też ona, że Tania, po zarzekaniu się, że nie zwiąże się łatwo z mężczyzną, aby nie być od niego uzależnioną, poznała pana w swoim wieku, bez obciążeń, kawalera, dobrze sytuowanego, który poważnie się nią interesował, a i ona, co zaobserwowała Maria, "odtajała" i była gotowa na nowy rozdział swojego życia.
Aleksander Łoś
Toronto